Jestem typem osoby, która nie ma w zwyczaju zbierać rzeczy, które nie mają żadnej wartości. Chciałbym móc powiedzieć, że jestem minimalistą, ale to brzmi trochę za modnie, jakbym miał żyć w białych ścianach z rośliną doniczkową na parapecie. Jestem raczej… praktycznym czyszczącym imperium. Raz w miesiącu dostaję spazmy czystego sumienia i biorę się za porządkowanie swojego cyfrowego życia. Zdjęcia? Kasuję. SMS-y? W kosmos. Dysk? Prawie pusty. Trzymam tylko te pliki, które naprawdę mają jakąś wartość – reszta na zewnętrznych dyskach. Bo co mi po przechowywaniu stu plików, które za pięć lat okażą się jedynie cyfrowymi śmieciami?
Ale prawdziwym sportem, który daję sobie jako cel, jest czyszczenie książki adresowej. Ach, ten magiczny moment, gdy klikam „usuń” na numerach, które nie służą mi już do niczego. Wiesz, że mam dziwny zwyczaj, by utrzymywać kontakt tylko z tymi, z którymi naprawdę warto go mieć. To nic osobistego, po prostu lubię mieć porządek. Babcia by powiedziała, że kiedyś, jak się ktoś znał, to się znał. Nie trzeba było tego udowadniać, poświadczać ani specjalnie z tego robić jakiegoś medialnego show. No ale teraz, jak ktoś cię usunie z książki adresowej, to masz wrażenie, że wybrałeś się na najnowszą wersję „Wielkiego Brata”, gdzie usunięcie z listy znajomych równa się emocjonalnej śmierci.
„No to się czułem, jakbym miał zero wartości!” – tak można opisać reakcje niektórych ludzi, gdy ktoś zdecyduje się je usunąć z kontaktów. Bo przecież nie chodzi o sam numer, to tylko cyfry na ekranie telefonu. To jest coś więcej. To symbol. To jakbyś wycofał się ze wspólnej potańcówki, nie mówiąc nikomu, że wychodzisz.
Ale czy rzeczywiście usunięcie kogoś oznacza, że od razu stajesz się „złym człowiekiem”? Mówię, że nie. I pozwól, że wyjaśnię, dlaczego tak to postrzegam. Po prostu to porządek. Porządek na tyle ważny, że nigdy nie będę się przejmować, jeśli ktoś uzna, że to najgorsze, co mogłem zrobić. Czasami trzeba po prostu usunąć ludzi, którzy w naszym życiu są tylko kolejnym bałaganem. I teraz, jeśli myślisz, że jestem jakimś zimnym i nieczułym potworem, no cóż, może masz rację. Ale wiesz co? Nazywam to zdrowym podejściem do życia.
Czasami nie zdajemy sobie sprawy, jak wielką rolę w naszym życiu odgrywają cyfrowe kontakty. Kiedyś, żeby mieć z kimś kontakt, trzeba było zapamiętać numer telefonu, wysłać list, umówić się na spotkanie w określonym miejscu. Dziś wszystko odbywa się za jednym kliknięciem. A jednak nie chodzi tylko o to, ile osób mamy w książce adresowej czy na liście znajomych. Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, kiedy zaczynasz zauważać, że twoje życie zaczyna pełzać w jednym wielkim bagnie „wirtualnych relacji”.
Oto tajemnica: nie każda osoba, którą masz w swoich cyfrowych kontaktach, ma faktyczną wartość w twoim życiu. Większość z nich jest tam, bo była „potrzebna na chwilę” lub „wtedy, bo tak wypadało”. Wirtualna przyjaźń? Pff, stary sposób myślenia. Dziś rozmawiamy z ludźmi, którzy mają swoje życie, które, jak my, przebiega przez strumień nieistotnych wiadomości, które zapełniają przestrzeń. Więc czy nie lepiej po prostu usunąć te numery, zamiast trzymać je w pamięci, jakby to miały być jakieś cenne skarby?
Ale jest jedna rzecz, na którą wielu ludzi nie zwraca uwagi. Z każdą osobą, którą usuwamy, odcinamy nie tylko cyfrowy łańcuch. W rzeczywistości usuwamy mały fragment swojej emocjonalnej przestrzeni. Bo bycie w kontakcie z kimś, kto nie wnosi nic do naszego życia, to jak trzymanie pustych pudełek w garażu, które tylko zajmują miejsce. Oczywiście, niektórzy nazywają to „odrzuceniem”, inni „brakiem szacunku”, ale to tylko kwestia perspektywy. Kiedy usuwasz kogoś, nie robisz tego z powodu złości. To jest po prostu krok ku wewnętrznemu porządkowi, który – jak się okazuje – wcale nie jest taki prosty do zrealizowania.
Następnie jest ta cudowna sytuacja, kiedy usunięcie kogoś ze znajomych jest równoznaczne z „krótką wojną”. Zaskakuje mnie, jak często reakcja ludzi jest równie dramatyczna, jakby chodziło o wydanie publicznego oskarżenia. Moje pytanie brzmi: po co, do diabła, trzymać osoby w swoim życiu, które tylko generują negatywne emocje? Nawet w tak wirtualnej rzeczywistości nie ma miejsca na zbędne obciążenie. Zatem jeśli odczuwasz żal po usunięciu kogoś z listy, pytanie brzmi: dlaczego jesteś gotowy znosić coś, co cię nie rozwija?
Prawda jest taka, że odrzucenie nie jest końcem świata. To proces eliminacji rzeczy, które nie służą nam w codziennym życiu. I tak samo, jak nie trzymasz na dysku starego pliku, który tylko ci zajmuje miejsce, tak samo nie powinieneś trzymać ludzi, którzy w zasadzie nic nie wnoszą. Oczywiście, nie każdy to zrozumie. Ale to tylko świadczy o tym, że niektórym po prostu trudno wyjść z okna komfortu emocjonalnego.
Usunięcie to koniec, ale też początek czegoś nowego. Wiadomość, którą wysyłasz osobie, którą usuwasz, jest jak gest pożegnania, ale nie chodzi wcale o to, żeby ta osoba to zrozumiała. Chodzi o to, żebyś to Ty zrozumiał, że teraz robisz to dla siebie. Zamiast przejmować się, co myślą inni, lepiej zacząć żyć w zgodzie ze sobą. I wiesz co? Czasami to jedyny sposób, żeby naprawdę poczuć się dobrze. Usunięcie kogoś to w pewnym sensie afirmacja twojej niezależności. Może to zabrzmi trochę zuchwale, ale… po prostu wolałbym spędzać czas z tymi, którzy potrafią do mnie dotrzeć w sposób wartościowy, a nie z tymi, którzy tylko zajmują miejsce.
Jeśli więc masz zamiar napisać do mnie wiadomość i zapytać, czy twój numer również poleciał do kosza, to mam dla ciebie wiadomość: pewnie tak. Ale nie martw się, nie oznacza to, że mam cię w dupie. To oznacza tylko jedno – porządek w moim cyfrowym świecie.
Leave a Reply to Andrzej WłodarczykCancel reply